- W korporacji? Przecież ty nienawidzisz
korporacji.
- Może być ciekawie. - Wzruszam
ramionami, podwijając nogi i robiąc mu miejsce na drugim końcu sofy. Za
oknem nasila się wiatr i słychać nadciągającą burzę. W szybę sieka deszcz i
wiem, że powinnam się już zbierać, ale w taką pogodę ciężko jest wyjść z
przytulnego, ciepłego mieszkania i zostawić niedopitą, najlepszą pod słońcem
herbatę, zrobioną jak za dawnych czasów.
- No tak, siedzenie w boksie jak dla
konia, pulchny facet z bujnym wąsem pod nosem tuż obok... To jest to, co dodaje
smaczku życiu. - Prycha, a ja ewidentnie czuję się dotknięta. - Nie musisz
rezygnować z pracy w naszym klubie tylko dlatego, że ja w nim jestem.
- Mówiłam ci już, że to nie z twojego
powodu.
- Jasne, mówiłaś, a ja się ciągle
zastanawiam, czy próbujesz wmówić to sobie czy mnie.
- Na mnie już czas. - Wstaję i ruszam do
kuchni, wstawiając kubek do umywalki.
- Zawiozę cię. - Nie oponuję, byłabym
skończoną wariatką odmawiając i w panice szukając taksówki, z piorunami
rozświetlającymi mi niebo nad głową. Zarzucam kurtkę i wychodzę na klatkę
schodową, czekając aż Matthew zamknie drzwi. Wychodząc z budynku uderza w
nas potężny wiatr, a ulica wygląda na całkowicie opustoszałą. Samochód stoi po
drugiej stronie jezdni, a ja muszę się przytrzymać rękawa Andersona, żeby wiatr
nie pchnął mnie do tyłu. - To był głupi pomysł. Wracamy! - Krzyk Matta
ginie pomiędzy hukiem grzmotu, ale ja ruszam przed siebie, żeby cofnąć się o
kilka kroków, w momencie gdy uderza we mnie kolejna porcja silnego
podmuchu. Od konfrontacji mojego tyłka z podłożem ratują mnie tylko silne ręce
Andersona, który pociąga mnie z powrotem w stronę jego budynku. Ponownie
wpadamy na klatkę, przemoknięci do szpiku kości, a jedyne co jestem w stanie
zrobić to bezradne spojrzenie za szybę i wbiegnięcie po schodach tuż za
siatkarzem. - Chodź. - Wchodzę do jego sypialni, a on wygrzebuje z szafki
czysty ręcznik i swoją koszulkę, podając mi. Dosłownie na chwilę zastyga nieruchomo
i przygląda się mojej twarzy, a ja kompletnie nie wiem, o co mu chodzi. -
Ładnie ci z tym rozmazanym makijażem. - Przeciąga kciukiem po moich wargach,
rozmazując mi szminkę. - Jak za dawnych czasów. - Moje oczy wzrastają do
wielkości pięciozłotówki, bo faktycznie wiem o jakie sytuacje mu chodzi i nie
wierzę, że odważył się o tym wspomnieć. Marszczę brwi i gryzę się w język, żeby
nie powiedzieć czegoś czego bym żałowała. Jego twarz ponownie pochmurnieje,
mija mnie i wychodzi z pokoju, rzucając jeszcze zimnym: - Łazienka na wprost,
na końcu przedpokoju.
Przez dobre pięć minut stoję w miejscu,
normując oddech, bo mam wrażenie, że jeszcze chwila, a para zacznie mi buchać z
uszu, jak w każdej porządnej kreskówce. Odliczam od dziesięciu do jednego
i wychodzę z pokoju, przemykając wzdłóż korytarza w stylu upiora z opery, ledwo
zauważalna. Biorę szybki i gorący prysznic, a wychodząc spod prysznica omal nie
zabijam się na śliskich kafelkach. Przez chwilę rozważam ubranie swojego
mokrego podkoszulka, zamiast jego koszulki, ale w ostateczności wrzucam na
siebie czarny t-shirt i ściągam jego bokserki z suszarki, które dla mnie
są jak spodenki prawie do połowy uda. Od razu po wyjściu z łazienki
dobiega mnie Daydreaming w wykonaniu Dark Dark Dark, którego słuchaliśmy
zawsze, gdy któreś z nas wpadło w melancholijny stan lub miało gorszy dzień.
Siadam niepostrzeżenie na krześle w kuchni, przed parującą herbatą i przyglądam
się jak Matthew miesza coś w garnku, nucąc piosenkę pod nosem, całkowicie
nieświadomy mojej obecności zaraz obok, ze zrelaksowanym wyrazem twarzy,
który znika jak ręką odjął na mój widok.
- Przestań się w końcu do mnie zakradać.
- Co? Przecież tego nie robię! Z
wyjątkiem tego razu.
- Trzy lata temu robiłaś to notorycznie
i nawet sobie nie wyobrażasz, jak przez ciebie skakało mi ciśnienie.
- Nie przeze mnie, a na mój widok.
- Uśmiecham się pod nosem, przypominając każdy z tych razów, jak przestraszony
łapał się w okolicach serca, lub cofał, wpadając na coś, zrzucając to i
obijając, bądź tłukąc.
- Z pewnością. - Burczy w odpowiedzi, a
ja wzdycham cicho, opierając policzek o dłoń i pozwalając włosom, żeby zakryły
moją twarz i gorzki uśmiech, na tamto wspomnienie i widok obecnego Matta. - O
czym myślisz?
- O niczym. - Bo przecież nie przyznam
się, że o nas.
~*~
Suprajs! Mimo że to już 7, to oby
ten rok był dla Was najwspanialszy cukiereczki.
Jak dawno nie czytałam już tutaj nic ;) ale warto widać było czekać ;))
OdpowiedzUsuńo mój Boziuniu <3
OdpowiedzUsuńto absolutnie bez sensu, że dodałaś to tutaj. Znów rozpaliłaś we mnie ochotę na to wszystko. I znów sobie odejdziesz. Nienawidzę cię.
UsuńKochasz mnie :) Poza tym kto wie, kto wie... Boli mnie serce, jak On tutaj taki niepełny, nie całkiem mój.
UsuńNie żartuj sobie ze mnie. Drugi raz nie przeżyję utraty Mattusiątka. Mam słabe serce. Ostatnio mam poharatane serce. Miejże litość! No dobra, kocham Cię, ale nie musisz się tak tym chwalić, no weź...
UsuńTrafiłam na tego bloga stosunkowo późno, bo w październiku (możliwe że nawet w listopadzie) i muszę Ci szczerze przyznać, że od tamtej pory, kiedy tylko mogłam to zaglądałam z nadzieją na coś nowego. Nawet sobie nie wyobrażasz jakiego miałam "banana" gdy się zorientowałam ze dodałaś kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę duuuużo weny,
Amelia
PS. Ja również życzę ci spełnienia marzeń w tym roku :)
Ciekawe co tam się dzieje w Matta głowie, jego nastrój zmienia się jak w kalejdoskopie, z jednej strony gra zimnego i twardego, ale trudno mu się powstrzymać przed wspominaniem starych czasów, widać, że bardzo mu tego brakuje, mimo że sam sobie próbuje wmówić, że tak nie jest. Z resztą obydwoje borykają sie z tym problemem, nie łatwo będzie sie przełamać;)
OdpowiedzUsuńWarto było czekać, aż tutaj coś dodasz i bardzo się z tego cieszę :D
OdpowiedzUsuńMam nadzieje, że dokończysz tę historię, bo ja tak bardzo, bardzo ładnie proszę ;)
Tak mi rób <3
OdpowiedzUsuńJuz powoli traciłam nadzieje <3
OdpowiedzUsuńOgromnie cieszę się, że tutaj wróciłaś. Coraz bardziej uwielbiam tę historię i Twojego Matta :D
OdpowiedzUsuńRozpieszczasz *____*
OdpowiedzUsuń