-
Naprawdę, poradzę sobie. Idź już, bo się spóźnisz. – Łukasz spogląda na mnie z
powątpiewaniem, ale uśmiecham się do niego pokrzepiająco, zamykając drzwi przed
nosem i wracając do łóżka, które zatrzymało jeszcze pod kołdrą resztki
względnego ciepła. Gdzieś koło jedenastej budzi mnie dzwonek do drzwi.
Niechętnie wyglądam zza kołdry, nasłuchując czy czasem Agnieszka nie ruszyła do
drzwi, ale po chwili orientuję się, że na dziewiątą miała umówione spotkanie i
powinna od dobrych dwóch godzin być na miejscu. Nie spoglądam przez wizjer,
przeciągle ziewając podczas otwierania. Wita mnie ponure Priwjet, kak dieła? a moje skonsternowanie malujące się na twarzy
pokazuje najprawdopodobniej wszystko, co mogłabym w tej chwili powiedzieć.
- Ty.
- Ja. –
Odpowiada mi silny, amerykański akcent. – Natomiast ty mogłabyś odbierać
telefony od zestresowanego brata, bo następnym razem nie przyjadę.
- Co ty
tutaj w ogóle…?
- W
okolicy byłem, a twój zesrany ze strachu brat, bo przecież małej siostrze mogło
się coś stać, zadzwonił do mnie z prośbą, nie, z błagalnymi modłami, żebym
zajrzał, czy jeszcze oddychasz.
- Jak
widać. – Najeżam się, marszcząc brwi. – A teraz możesz iść. – Po polsku dodaję
jeszcze do diabła, starając się
zamknąć drzwi, ale wkłada buta pomiędzy nie a framugę i słysząc zaraz, zaraz już wiem, że ten poranek
nie będzie należał do najprzyjemniejszych. Bezceremonialnie wchodzi do
mieszkania, rzucając torbę treningową w kąt i brudząc butami podłogę na całej
długości od przedpokoju do kuchni. Nie prosi mnie o żadną herbatę i kawę, po
prostu wypija moją, przygotowaną wcześniej przez Agę. Włącza wieżę stereo i
siada wygodnie na krześle.
-
Matthew, poważnie, idź już.
-
Spokojnie, nerwowa się zrobiłaś. – Uśmiecha się, ale nawet na niego nie
spoglądam, wkładając beżowy, stary sweter. Zbieram okruchy z blatu, wysypując
do zlewu, a cisza panująca między nami w ogóle mi nie przeszkadza. To jest ta
sama, przyjemna cisza, która towarzyszyła nam dwa lata temu. Słyszę jak wstaje,
ale nie odwracam się w jego stronę, opierając o blat i wyczekując odgłosu
zamykanych drzwi. Nic takiego nie następuje, za to czuję jego zdecydowany
uścisk na ramieniu. Odwraca mnie w swoją stronę, a ja spoglądając na jego twarz
mam wrażenie, że przez chwilę widzę tego dawnego Matta. Prawdziwego. Po chwili
jednak jego oczy przybierają na nowo, kolejny raz odcień obojętności. – Późno się
zrobiło. – Jego kciuk wędruje w stronę prawego kącika moich ust, nieznacznie
podciągając go do góry, powodując powstanie marnej imitacji uśmiechu. Strącam
jego dłoń, wymijając i ruszając do przedpokoju. Otwieram drzwi na oścież,
stając w przejściu i ruchem ręki zachęcając go do opuszczenia mieszkania.
- Cóż, do
zobaczenia w pracy. – Mruknął, zatrzymując się obok mnie i mierząc chłodnym
spojrzeniem. Nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia, zwłaszcza że osoba
stojąca przede mną wydała mi się wyjątkowo obca, chociaż tą twarz poznałabym
nawet na drugim końcu Rosji. Nawet nie zapytałam, skąd wie, że będę pracować w
ich klubie, bo znałam doskonale psychologiczne zdolności Matta, dzięki którym
osoba potrafiła wypaplać wszystko, czy tego chciała czy nie. Po dwóch latach spędzonych
w jego otoczeniu mogłam się zaliczyć do zaszczytnego grona tych nielicznych,
którzy byli na tą jego wątpliwą zdolność uodpornieni. Odwróciłam wzrok w stronę
klatki schodowej, niecierpliwie przestępując z jednej na drugą nogę. A chwilę
później siedziałam przy laptopie, wertując oferty pracy i nieruchomości do
wynajęcia. Spędziłam tak dobre cztery godziny, umawiając się telefonicznie na
kolejne rozmowy kwalifikacyjne, dopóki do mieszkania nie wpadł Łukasz,
rozrzucając wszystko dookoła siebie i wrzeszcząc na mnie jak opętany, że ja to
tak zawsze, jestem nieodpowiedzialna i w zasadzie to mogłabym nie mieć
telefonu, bo jak człowiek chce, to i tak się do mnie nie dodzwoni.
- Jutro
mam rozmowę kwalifikacyjną.
- Co?
Jaką rozmowę? A co z pracą w klubie?
- To
byłaby naprawdę głupia decyzja, gdybym postanowiła tam pracować.
- A
możesz mnie uświadomić, jaki jest tego powód? – Złożył ręce na piersiach,
niecierpliwie potupując stopą, jak to w zwyczaju miał nasz ojciec.
- Ten
powód obudził mnie dzisiaj rano, w drodze do pracy, kalekim priwjet, kak dieła.
moje <3
OdpowiedzUsuńrozpływam się i nie wiem co powiedzieć, bo to jest tak cudne, tak dobre i lekkie, że jeszcze zbieram szczękę, bo mimo że nie cierpię Mefju tu go polubiłam razem z tym kaliskim: priwjet, kak dzieła.
UsuńCo sprawiło, że Matt przestał być prawdziwy?? Ludzie podobno nie zmieniają się ot tak bez przyczyny,
OdpowiedzUsuńdziekuje,ze to dodalas :) serio
OdpowiedzUsuńNie ma za co ;)
UsuńEj no, niech się nie poddaje, niech mu nie pokazuje, że jego pyśka wywołuje w niej chęć wybicia mu śnieżnobiałych zębów i porządnego kopa w miejsce pomiędzy nogami.
OdpowiedzUsuńMatt, za chamski jesteś, nie lubię cię.
priwjet,kak dieła?
OdpowiedzUsuńale po odcinku widzę, że świetnie :)
Matt chamski, ale i tak go kocham xD
OdpowiedzUsuńRozdzial boski ;)
Pisz szybko nastepny <3
I zapraszam do mnie :
http://szalonezyciezsiatkarzami.blogspot.com/
Kolejne cudowne opowiadanie w Twoim wykonaniu, i to za Mattem... Już to kocham :)
OdpowiedzUsuńNaprawdę siebie nie rozumiem, jak mogłam ominąć te dwa posty, no jak? Nie czytałam jeszcze niczego o Mefju, więc z każdym odczytanym wyrazem, nie mogę doczekać się następnego. Podziękuj Li, że dodała poprzedniego i niech jeszcze raz zapuści się do Twojego komputera i niech wybierze wszystko, co mozliwe!
OdpowiedzUsuńBrak laptopa to zło, bo o mało co, a przegapiłabym Metju, czego bym sobie nie wybaczyła...
OdpowiedzUsuńCieszę się niezmiernie, że Andreson ujrzał światło dzienne, bo jakoś go tak mało w blogowym świecie. Już z niecierpliwością czekam na powolne rozwiązywanie zagadki obojętności Amerykanina (:
Ja już ich uwielbiam ;)
OdpowiedzUsuńJest to pierwsza historia którą czytam o Andersonie i niecierpliwie czekam na każdy kolejny rozdział ;) Mam co prawda, drobne opóźnienie, ale brak dostępu do neta, wszystko komplikował.
Matt za chamski na ten świat ;) Brzmi ciekawie dajmy się sytuacji rozwinąć. Czy dozę chamstwa można będzie Mattowi wybaczyć? Gio informujesz o swoich nowych rozdziałach jakos ?
OdpowiedzUsuń32205834 jak tak poproszę tu ;)
UsuńNO CZEŚĆ, JAK SIĘ MASZ?
OdpowiedzUsuńOch, Gio, tego mi potrzeba było po pokonaniu prawie 1000 km w słońcu.
No cześć,a zdycham sobie w każdym możliwym miejscu od tego upału. Współczuję. To Mefju sprawdza się na ochłodę? Czy na wyjście z szoku termicznego?
UsuńMefju dobry na wszystko!
UsuńMimo, że Mefju działa na mnie jak kocia sierść na Alergika tak tutaj zostaje i to kupuje. Niech ona się nie poddaje. Niech pracuje z Amerykańcem. Ktoś go musi naprostować.
OdpowiedzUsuńBędę, bo cudnie piszesz. No i będę, bo Matt.
OdpowiedzUsuń:)) cudnie oj jak zawsze ;d
OdpowiedzUsuńDawny Matt... jaki był dawny Matt i dlaczego ona jest taka zdenerwowana w jego obecności?
OdpowiedzUsuńCzekam.
Chamski, zimny, nieprzystępny Anderson. Zupełnie przeciwieństwo rzeczywistości. A ja go takim uwielbiam i poproszę o jeszcze *.*
OdpowiedzUsuńHopsasa, też tu dobiegłam i jestem i będę, choć trochę czasu minęło od mojego bycia. Matthew może i jest chamski, ale wiem, że to tylko taka maska i za chwilę będzie czuły. Albo i nie będzie. W każdym razie - lubię go, nawet jeżeli Alicja powinna potraktować go prawym sierpowym lub lewym kolanowym.
OdpowiedzUsuńKurnajegomać, tęsknię za całym tym światkiem. Całuję. <3
Kogo ja widzę! Wracaj! Stęskniłam się! <3
UsuńWiesz, z chęcią bym wróciła, bo mam ochotę na moją wersję Mefju. Tylko mam już kilka rozpoczętych projektów i boję się, że nie dam rady :c
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńCześć :) nie wiem czy masz chęć się w to bawić, ale nominuję cię do The Versatile Blogger :), jeżeli tak to po szczegóły zapraszam na http://blizej-mi.blogspot.com/p/the-versatile-blogger.html
Usuń